Castle Triathlon Malbork Pełny Dystans – relacja

7 września 2020

Starty, Triathlon

Castle Malbork – pełny dystans, dlaczego nie IM Tallinn na który byłem zapisany i się do tej imprezy przygotowywałem.
Są tylko trzy proste powody:
– na dystansie ¼ IM swój debiut „znienacka” zaplanował mój syn – nie mogło mnie tu nie być, zwłaszcza, że masę razy to on mnie wspierał jako suport gdy ja startowałem;
– może to zabrzmi dziwnie, ale postanowiłem ile się da wspierać polskich organizatorów imprez sportowych, zwłaszcza tych których dobrze znam i wiem ile serca w to wkładają (wielki Ironman sobie jakoś ze swoją wyspą poradzi), taki lokalny patriotyzm;
– na 3 tygodnie, przed startem wyjazd stał się skomplikowany, ale dalej możliwy, przy odrobinie determinacji był do zrobienia – ale nie dla mnie, mając na uwadze powyższe dwa powody i pewnie nie tylko to, triathlon to tylko 1/3 mojego życia, więc…

Cisza przed burzą, Malborku nadchodzimy… familia, następnym razem będzie nas więcej (Kamil/Ola nie mogli)

 

I dlatego 10 start na pełnym dystansie w Malborku.

Przed startem:
Do Malborka docieramy w piątek, bo trzeba ogarnąć sobotni start na ¼ IM i pełny dystans w niedzielę. Każdy wie, że w tym sporcie „procedur” przedstartowych jest sporo, pandemia ich jeszcze trochę dołożyła, dlatego nachodziliśmy się sporo, w sobotę start ¼ IM w dwóch turach, rannej i południowej (ta druga miał mniej szczęścia bo mocno padało –  w tej debiutował Karol). Ale w porannej sporo koleżanek i kolegów, to i trzeba pokibicować. Kibicowanie południowe jeszcze trudniejsze, bo ulewa mocno dała się we znaki nie tylko zawodnikom, ale kibicom również, zmokliśmy i suszyliśmy się w pobliskich barach/knajpach. Przyznam się, że trochę byłem napięty startem syna, chyba nawet bardziej niż moim, ale „młody” poradził sobie super i raczej się nie zniechęcił…więc… ale to mój blog więc będzie o moim starcie. W każdy razie dostałem „ochrzan” od trenera, jak mnie zobaczył, po raz kolejny w centrum wydarzeń, bo powinienem cały dzień leżeć z nogami do góry i wypoczywać, ale jak tu wypoczywać skoro tyle się dzieje. Do tego masa czasu spędzona „na telefonie” bo tam w Tallinnie przecież nasi też walczą, co za dzień. Noc przed startem też jakaś niespokojna, chyba tyle wrażeń na raz mi nie służy, nie pospałem za dużo. Ale nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Dalej to już tylko „z górki”, rano od 3:50 starują procedury przedstartowe, czyli solidne śniadanie, czyli wciskanie jakiś 900 kcal, kolejne sprawdzanie maneli itd. Przed 5:00 jestem już w strefie zmian, ogarniam sprzęt, ale czas szybko pływanie, zamykają już możliwość rozgrzewki w wodzie, w ostatniej chwili udaje mi się wskoczyć na 1-2 minuty, zapoznać się z Nogatem (pierwsze wrażenie bardzo pozytywne, myślałem, że będzie zimniej /było 17 stopni/, może po Tallinie sprzed lat, Irlandii już przywykłam do zimnej wody).
A potem…pięknie było, z racji oficjalnych Mistrzostw Polski na Pełnym Dystansie, i Hymn Państwowy, i uczciliśmy minutą ciszy zasłużonych, i wyczytywanie „najmocniejszych” (nie tylko PRO) zawodników i zapraszanie ich na linię startu…ech… pięknie było…na moście zapłonęły pochodnie, i to wbieganie do wody przy Bogurodzicy…. a tle zamek… ech… pięknie było…

Takie to piękne okoliczności tego startu były….

Pływanie (3,8 km):
Na początku zastanawiałem się jak to będzie pływało się w tym Nogacie, czy nurt będzie przeszkadzał (pływanie odbywało się na 4 pętlach, więc 4 razy pod prąd, 4 razy z prądem), ale moje obawy były nie uzasadnione. Wprawdzie opracowałem sobie strategię, pod prąd…mocniej (zero wyleżenia, bo będę tracił), z prądem można trochę zluzować, no i generalnie szukać szybszych nóg. Znając swoje możliwości pływackie (dla niewiedzących-pływam słabo), wbiłem sobie w zegarek alarm co 17 i pół minuty, co miało dawać całkowity czas 1h 10 minut (dla mnie ambitnie) – tak maił być cel. Start fajny, woda dla mnie tylko chłodna na początku (przypominam startujemy o 6 rano). Staram się realizować założenia i nawet do 3 okrążenia idzie całkiem realnie, bo ląduję przed mostkiem (tu było miejsce startu) kiedy zegarek wibruje, a potem…”przycwaniakowałem”, bo się podczepiłem pod jakieś nogi, nie chciałem się wychylać, ale okazało się, że te nogi to płynęły znacznie wolniej i zgubiłem parę minut. Ale nie ma co płakać, bo wyszedłem z wody nawet nie bardzo jakość zmęczony, co ma spore znaczenie , mając na uwadze, że przede mną jeszcze jakieś 9h walki i z każdą godziną będzie coraz gorzej.

Gdzieś tam jestem… strasznie mi się podobało to pływanie

Strefa zmian T1 (pływanie-rower):
Na wieszakach rowery były mocno poupychane, koszyki trochę małe, ale była możliwość zostawić piankę na wcześniejszych wieszakach i ja tą opcję wybrałem. Biegnąc do roweru miałem jeszcze przez chwilę dylemat czy zakładać kamizelkę, bo chłodno (przypominam jest 7:15), ale szybka decyzja – zostawiam, na pewno się rozgrzeję, a delikatnie zaczynają pojawiać się promyki słońca. Jeszcze pakuję do tylnych kieszeni furę jedzenia (5 batonów, 5 żeli). Zawsze strefy miałem wolne, to tym razem muszę przyznać, że poszło bardzo szybko. Była jeszcze chwila grozy, bo jakoś po wodzie do pionu nie za szybko wróciłem i prawie się wywaliłem przy wskakiwaniu na rower, ale opanowałem.

Rower (180km):
Cztery pętle po 45 km płaskie jak stół, po otwartym terenie, asfalt dobrej jakości (może 2-3 trudniejsze miejsca, ale kto oglądał odprawę on-line to mógł być spokojny). Rześko… przez jakiś czas na rękach „gęsia skórka”, dodatkowo przecież nie mogę się „wypstrykać” z wszystkiego, wiec nie jest to mega intensywność, mam założenia i będę je realizował, a wiadomo, te same założenia na początku nie bolą, ale po czwartej godzinie w sidełku to już jest trudno. Ale idzie fajne, pierwsze okrążenie zapoznaję się z trasą, więc większa ostrożność, tylko, że wieje, jakoś dziwnie, w różne strony, nie bardzo mogę wyłapać o co chodzi, w końcu nie wnikam, jadę swoje. W połowie pierwszego okrążenia dochodzi mnie stary kompan Robert (ma mocny rower) i w moim planie świta plan, aby mieć go tyle ile się da w zasięgu wzroku. Z każda chwilą robi się coraz cieplej, już wiem, że decyzja o zostawieniu kamizelki była dobra, pilnuję odpowiednich cyferek na liczniku (czyli mocy), pilnuję jedzenia (czyli piję izo, 1 baton, 1 żel w każdej godzinie) i pilnuję Roberta, co by mi nie odjechał za daleko (w między czasie pojawiają się inne nowe twarze). No i atrakcja – to nawrotka przy strefie zmian, gdzie co 1h15’ widzę moją grupę wsparcia (ale też sporo kibiców, głównie tych co czekają na start ½ IM w południe), za dużo interakcji to nie ma, bo ja to tylko przemykam, ale to niesamowicie budujące. Ostatnie godziny już trochę osłabłem, przy czym zmieściłem się w celu startowym (min. 5h) jaki sobie stawiałem przed startem.

Strefa zmian T2 (rower-bieganie):
Tu też szybko zadziałałem, uzupełniłem zapasy żywieniowe i w drogę.

Bieganie w fosie może nie za bardzo przyjemne, ale jakie klimatyczne

Bieganie (42,2 km):
Początek miał być wolny, co by dojść po rowerze do siebie, ale jak zwykle nogi trochę poniosły, na szczęście szybko się opanowałem i wróciłem do swojego tempa docelowego. Przede mną 6 okrążeń po alejkach parkowych (w większości), drodze szutrowej, chodniku, kocich łbach, w fosie zamkowej… no i jak to na pełnym dystansie… przychodzi 8 godzina (przynajmniej dla amatorów) i walka nie tylko z słabościami fizycznymi. I tu zaskoczenie, bo tym razem mega kryzys zaczyna mnie dopadać już od 10 km (zawsze ten moment pojawiał się koło 25-30km), nawet nie mięśniowy, ale jakaś ogólna niemoc. Przy czym aby było jasne, to nie jest tak, że nie dam rady…, że totalnie umieram…, że muszę iść…, z każdym kilometrem biegnę lekko wolniej i mocniej nie wchodzi. No i w Malborku na tych sześciu pętlach działa to tak, że jak biega się przy zamku, gdzie jest fura kibiców, grupa wsparcia, motywacja wraca… potem wybiega się w parkowe alejki i następuje samotna walka z demonami – po co ja to robię ? czemu się tak katuję ? a może by to wszystko pe…ć i pojechać w Bieszczady… i znowu dobiegasz do zamku, w fosie nabierasz nowej energii i jakoś leci. Tempo biegu spadało (na pewno na moją waleczność miał też wpływ to, że moja przewaga po pływaniu i rowerze nad kolejnym rywalem była ponad 30 minut, ciężko byłoby taką przewagę stracić, zwłaszcza, że cały czas ją kontrolowałem i nie spadała). Końcówka bolesna, bo już poczułem w mięśniach i ogólnie, ale to pełny dystans, zawsze boli podobnie lub bardziej. Radocha, że już nie muszę biec na kolejną pętlę tylko zawijam na metę do zamku ogromna. Meta trochę smutna, bo bez kibiców… no cóż, wymogi sanitarne. Koniec – mamy to – jestem Mistrzem Polski na pełnym dystansie.

Dzień wcześniej zobaczyłem… i musiałem mieć ta cegłę… resztę mam w nadmiarze.

 

META (statystyki/ 270 startujących):

Czas: 10h 04min 05 sek. –  Miejsce w kategorii OPEN:  48
Miejsce w kategorii wiekowej M50-54 : 1

Pływanie: 01:12:55
T1 (pierwsza zmiana):  00:02:46
Rower: 04:59:44
T2 (druga zmiana): 00:02:42
Bieg: 03:45:58

Nocne podium, ale jakie miłe

 

Podsumowanie:
– Castle Malbork – świetna impreza w nietuzinkowym miejscu i okolicznościach, niesamowity klimat i charakter, wszystko idealnie dopięte, trasy idealnie domierzone, przygotowane, zabezpieczone, widać, że to organizują ludzie, którzy to kochają i tym żyją; w każdym miejscu widać zaangażowanie, burmistrz Malborka który od świtu do nocy był na miejscu, przybijał każdemu zawodnikowi na mecie „żółwika”, to tylko jeden obrazek, a naprawdę było ich wiele;
– mój start – inny, pierwszy na pełnym dystansie w Polsce, pierwszy nie pod egidą IM, ale też w walce o tytuł Mistrza Polski, chociaż wiadomo jaki rok, przez pandemię pewnie nie była to najsilniejsza obsada w mojej kategorii (nie to co PRO); ale też potraktowałem ten start poważnie, przygotowywałem się normalnie i zamierzałem tu powalczyć o wszystko co się da: wygrałem, pewnie czas mógłby być lepszy, jak zawsze…ale najciekawsze, że znowu to był jakiś inny start (dostałem po tyłku w tym miejscu, w którym się nie spodziewałem);
– syn-debiutant, przecież już dorosły, ma swoje życie, ale zawsze dziecko… nie musiał tego robić, ale pewnie gdzieś tam jeżdżąc ze mną się „zaraził”, dla mnie wynik, tym bardziej w tych warunkach był drugorzędny, ale i tak jak to mówią „wstydu nie ma” i już wie, że „#żelazoniekleka”, a co z tym dalej zrobi, jego sprawa, presji nie ma… brawo synu;
– drużyna – co tu się działo… moc, siła, ogień – Olga i Tomek – macie monopol na produkowanie triathlonowych cyborgów – brawo i dzięki !!!
– wsparcie – rodzina i przyjaciele (będą wiedzieć kto) – jesteście niesamowici, od świtu do końca cały czas was widziałem, po wodzie, na każdej pętli rowerowej, na każdej pętli biegowej, opanowaliście fosę – wariaci !!! DZIĘKUJĘ !!! Wyniki, medale, statuetki – ok… ale właśnie dla takich emocji się startuje.

Subskrybuj

Subscribe to our RSS feed and social profiles to receive updates.

4 Komentarze w dniu “Castle Triathlon Malbork Pełny Dystans – relacja”

  1. Zbyszek Says:

    Brawo Mistrzu!:-)

    Odpowiedz

  2. maciej Says:

    Pięknie. Mistrz Polski i debiut syna. Co tu powiedziwć|? Poprostu czapki z głów

    Odpowiedz

Dodaj komentarz